budzik o 3 nad ranem, 480 km samochodem oraz 7h jazdy - tym oto sposobem znalazlam sie na koncu swiata. w zabuzu. w miescince (hm... to chyba za duzo powiedziane ehhehehe) na koncu swiata. ale za to jakim koncu!!! musze przyznac ze dla takich widokow i takiej przyrody warto bylo!!!! bug wraz z dzicza na swych brzegach tworzy niesamowicie sentymantalne wrazenie. serio, jakby z ksiazki orzeszkowej prosto wyjety opis przyrody ;-)
oczywiscie miastuch taki jak ja miewa momenty, kiedy ma dosyc natury - szczegolnie kiedy ta natura tnie niesamowicie. wszystko co zyje, lata, bzyczy, kosa i kaleczy bylo w zabuzu i mnie zarlo!!! masakra!!! nawet w sloncu i mega upale cos potrafilo przysiac i sie wgryzc!!!!!!!!!!!!!!
kamila, moja przyjaciola z dzieciecych (i starszych) lat (znamy sie od przedszkola chyba) mowila sakramentalne "tak", no i po to cala ta wycieczka na kraniec swiata ;-) a jako tancerka flamenco w takim tez stylu wyprawila zaslubiny i wesele. iscie teatralne przedstawienie!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz